niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział IX

ROZDZIAŁ

W końcu, po długim czasie dodaję kolejny rozdział. Musiałam to zrobić, ponieważ moja Kochana Kiyoko Penguin mi zagroziła ;))  Tak więc miłego czytania! ♥
~Chriss

Czuł, że sunie w powietrzu. Po chwili stanął na brukowanej ulicy jakiegoś miasteczka.
- Glizdogonie! - Z jego ust odezwał się cichy i piskliwy głos. - Daj mi rękę! - Malutki człowieczek podbiegł do niego i wyciągnął lewą rękę, trzęsąc się ze strachu. Widniał na niej czarny wijący się wąż, który wysuwał się z czaszki. Dotknął znaku długim, białym palcem. Po chwili w powietrzy zaroiło się od postaci w czarnych pelerynach, które skłoniły zamaskowane głowy przed swym panem.
- Zniszczcie to miasto. Ma stanąć w płomieniach. Niech jego mieszkańcy poczują złość Lorda Voldemorta! - Wokół rozbrzmiały szydercze śmiechy i postacie rozeszły się w różne strony. Już po chwili powietrze wypełniły krzyki kobiet i dzieci. Ale nie interesowały go zabawy jego zwolenników. Sam chciał się zabawić. A przecież on najbardziej lubi rodziny... Znów uniósł się nad ziemię i poszybował w odległy koniec miasteczka. Stanął przed malowniczym domkiem. Zgrabnym ruchem długich, białych palców otworzył drzwi i wszedł do środka. Wyraźnie tutaj jeszcze nie dotarły krzyki mieszkańców miasta, ponieważ kobieta czytała jakąś książkę dwójce małych dziewczynek, a ojciec przysłuchiwał się im robiąc drewnianego konika na biegunach. Kiedy wszedł do środka, rodzice spojrzeli na niego ze zdziwieniem, które po chwili zmieniło się w strach. Mężczyzna wstał, a kobieta przytuliła córki. Poczuł, że na twarzy rozlewa mu się szyderczy uśmiech. Jednym machnięciem różdżki odsunął przerażonych rodziców i podszedł do dziewczynek. Kolejne machnięcie różdżki i dzieci leżały na ziemi oplecione niewidzialnymi linami. Z ust matki wydobył się przeraźliwy wrzask. Zaśmiał się głośno. Uwielbiał to robić.
- Crucio! - Po chwili dom wypełniły wrzaski bólu. Cofnął zaklęcie i z zadowoleniem patrzył na dwójkę malutkich ciał leżących u jego stóp bez życia. Odwrócił się w stronę rodziców.
- Avada Kedavra! - Najpierw zabił mężczyznę. Lubił patrzeć na ból i strach żony i matki. Ruszył w kierunku drzwi. Po raz ostatni machnął różdżką. Rozbłysło zielone światło i kobieta padła martwa na ziemię.

Ron obudził się zlany zimnym potem. Usiadł na łóżku i rozejrzał się dookoła. Był w swoim dormitorium.
- To tylko zły sen... - Zaczął uspokajać sam siebie. Wstał i otworzył okno. Głęboko wdychał orzeźwiające powietrze nieudolnie próbując przypomnieć sobie wydarzenia ostatnich kilku dni. Lecz napotkał tylko pustkę! Jakby urwał mu się film. Westchnął i opuścił pokój. Wyszedł na błonia i usiadł pod drzewem wpatrując się w jezioro.
- Ron? Co ty tutaj robisz? - Odwrócił się i zobaczył Ginny.
- Chciałem się przewietrzyć. A co ty tutaj robisz?
- Nie mogłam spa... Zaraz! - Na twarzy dziewczyny pojawiła się złość. - Ty chamie! Ty sadysto! Ty plugawa, złośliwa, tępa świnio! I jeszcze śmiesz ze mną rozmawiać?! Tak po prostu?! - Wymierzyła mu siarczysty policzek, a jej twarz poczerwieniała z gniewu. - Wiem, że to byłeś ty! Hermiona krzyczała przez sen! To ty jej to zrobiłeś! Jesteś egoistą i szaleńcem! - Po tych słowach odwróciła się na pięcie i wróciła do zamku.
Ron stał przy jeziorze i patrzył na oddalającą się siostrę. O co jej do licha chodziło? I co się stało Hermionie? Poczuł, że powinien pójść do Skrzydła Szpitalnego. Otworzył drzwi i zerknął w kierunku gabinetu pani Pomfrey. Nie paliło się tam żadne światło, więc pielęgniarka spała. Po cichu ruszył rzędem łóżek zerkając do każdego z nich. W ostatnim ktoś leżał. Poczuł niemiły ścisk w żołądku. Podszedł do śpiącej dziewczyny i z jego ust wydobył się okrzyk przerażenia. Patrzył na poranione ciało dziewczyny i zebrało mu się na wymioty. Wybiegł z sali pędząc w kierunku Zakazanego Lasu.

~*~

Siedziała przed kominkiem. Czuła zupełną pustkę. Czuła jak po policzku co chwila spływa samotna łza. Jej najlepszy przyjaciel... Ale dlaczego? Zawsze ją bronił, a teraz sam nazwał szlamą... I dlaczego to tak bardzo boli? Może się poddać... W końcu po co walczyć? Zamknie się w swojej ukrytej celi, z dala od innych, od bólu i cierpienia. Ktoś wszedł do pokoju. Chyba coś do niej mówi, ale starannie odgrodziła się od świata. I wtedy poczuła zimną, smukłą dłoń na swoim policzku. Podniosła głowę i ujrzała parę srebrno-szarych oczu. Wyrażały zdezorientowanie, troskę i nieme pytanie. Patrzył na nią tak czule... On wcale nie jest taki zły! Teraz to on przy niej jest. I nie nazywa jej szlamą... Nie wytrzymała. Z oczu zaczęły płynąć strumienie łez. A on zrobił coś czego nigdy się po nim nie spodziewała. Wziął ją na ręce i mocno przytulił. Wpiła się w jego usta zatapiając w pocałunku cały swój ból, smutek i cierpienie. O dziwo odwzajemnił pocałunek równie namiętnie. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa , przy nim uciekały troski, a pojawiało się gorące uczucie. Był jej tarczą, jej opiekunem. Zasnęła w jego objęciach. Gdy się obudziła, chłopak zniknął. Od tamtego czasu ją unikał, a ona nie pamiętała co dla niej zrobił.
Ocknęła się w gabinecie lekarskim. Po policzku spływała łza. Bolała ją głowa. W sumie wszystko ją bolało. Co to na Merlina było? Skąd te wszystkie dziwne sny? Dlaczego zdeformowały się jej wspomnienia? Nic z tego wszystkiego nie rozumiała. I jeszcze ten okropny ból! Niewiadomo skąd pojawiła się pielęgniarka, która zaaplikowała jej dawkę leków przeciwbólowych. Znów osunęła się w niebyt...

czwartek, 25 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Moi Kochani! 
W związku iż są Święta, chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia:


Wigoru na starość niczym u Gandalfa
Empatii dla innych jaką miała Ania Shirley
Szaleństwa pokroju Luny Lovegood
Odwagi równej tej u Kosogłosa
Łagodności rodem Łucji Pevensie
Yaskrawości na tle innych jak u Gatsby’ego
Charyzmy Augustusa Watersa
Hojności jak u Petroniusza

Śmiałości wzorem Don Kichota
Wytrwałości w czekaniu na miłość jak u Florentino Arizy
Inteligencji niczym Elizabeth Bennet
Ąbsurdalnie [:)] dobrego poczucia humoru Yossariana
Troskliwości Stasia Tarkowskiego  

A oprócz tego, by Wasze życie było jak:


 • dobra książka fantasy - żebyście poczuli magię świąt i uwierzyli w cuda;
• dobry kryminał – aby przy otwieraniu prezentów towarzyszył Wam dreszczyk emocji;
• dobra książka historyczna – żeby podczas chwil spędzonych w gronie rodziny nie zabrakło wspomnień i opowieści, które bawią i wzruszają;
• dobry romans – żebyście spędzili ten szczególny czas z osobami, które kochacie.

A poza tym, życzę Wam, żeby Wasze życie było jak dobra książka przygodowa – taka, od której nie możecie się oderwać i do której po latach wciąż będziecie chcieli wracać. 


Jeszcze raz: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! ♥♥♥
~Chriss







piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział VIII

Szedł ciemnym, tak dobrze znanym mu korytarzem. Otworzył czarne drzwi i wszedł do przestronnego pokoju. Wszyscy zebrani odwrócili się w jego stronę, a z głębi pomieszczenia odezwał się wysoki, piskliwy głos:
- Witaj Draco! Wreszcie! Czekaliśmy na ciebie! W końcu to obie zawdzięczamy dzisiejszą imprezę! No i oczywiście wam Narcyzo, Lucjuszu. - Chłopak odszukał wzrokiem rodziców. Narcyza stała skulona za mężem ściskając mocno jego dłoń. W jej oczach dostrzegł tak znajomy mu błysk strachu. Nie podszedł do nich. Przeszedł na drugi koniec pokoju. Po chwili dołączyła do niego grupka osób w czarnych pelerynach. - Skoro wszyscy już są - Mężczyzna znów odezwał się zimnym, podobnym do syku węża głosem. - możemy zaczynać! Bello, pozwolisz? - Z ciemnego kąta pokoju wynurzyła się czarnowłosa kobieta. Czarne oczy łypały spod ciężkich powiek, a na twarzy pojawił się uśmiech zachwytu i uwielbienia. Podeszła do mężczyzny o bladej twarzy przypominającej twarz węża. Kiedy wstał, słabe światło zalśniło w szkarłatnych źrenicach, oświetlając bladą głowę z wąskimi szparkami zamiast nosa. Rozbrzmiały nuty walca i para zaczęła tańczyć. Po chwili wokół nich wirowały inne postacie w czarnych pelerynach. Draco chwycił ze stołu szklankę wody. 
- Zatańczysz? - Jakaś dziewczyna podeszła do niego trzepocząc rzęsami. Była całkiem ładna. 
- Nie. Dzisiaj nie tańczę.
- Ohh... Proszę! Tylko jeden taniec! W końcu to dzięki tobie możemy świętować!
- Nie zapominaj, że to nie ja go zabiłem. Śmierć Dumbledora przypisuje się Snape'owi. 
- Tak, ale to ty naprawiłeś tą szafkę. Bez ciebie Śmierciożercy nie dostaliby się do zamku.
- Masz rację. Możemy zatańczyć. - Obdarzył ją jednym z tych swoich uwodzicielskich uśmiechów i wszedł na parkiet. Przetańczył z nią chyba z dziesięć kawałków. W końcu dziewczyna zaproponowała, by odpoczęli.  
- Masz ochotę iść na górę? Tam jest spokojniej i nie ma nikogo...
- Pewnie! Chodźmy! - Becky chwyciła go za rękę i poprowadziła do wyjścia. Weszli do przestronnej sypialni. Dziewczyna podeszła do niego i zajrzała mu głęboko w oczy. Taak... Właśnie tego mu było trzeba... Uśmiechnął się i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Później pochylił głowę i ją pocałował. Miała delikatne, miękkie usta... Zatopił w tym pocałunku całą złość, frustrację, poczucie niesprawiedliwości... Brunetka namiętnie wpijała usta w jego wargi... Ściągnęła z niego koszulę, a on zerwał z niej sukienkę... Gładził jej delikatne ciało... Zaczął całować jej szyję... 
- Oo! Przepraszam! - Do pokoju wszedł Crabb z głupim uśmiechem na żabiej twarzy. 
- No i na co się tak gapisz? - Draco z wściekłością wpatrywał się w chłopaka. 
- Czarny Pan chce wznieść toast i chciał abyś przy tym był.
- Dzięki za informację. Możesz już iść. - odwrócił się w stronę dziewczyny - Dokończymy później, skarbie. - Pocałował ją delikatnie i zaczął zapinać guziki białej koszuli. 
Wrócił do salonu i chwycił szklaneczkę Ognistej Whiskey. 
- Chciałbym wznieść toast za nasze małe zwycięstwo! - Voldemort wstał i podniósł swój napój do góry. - Za śmierć Albusa Dumbledore'a! 
- Za śmierć Dumbledore'a! - Wszyscy zebrani wyciągnęli ręce ze szklankami i wypili ich zawartość. 
- A teraz ciąg dalszy zabawy! - Czarny Pan wstał i podszedł powoli do Dracona. - Chciałbym poznać twoją przyjaciółkę. Tą z którą tańczyłeś. 
- Beky? - Dziewczyna uśmiechnięta podeszła do nich i lekko się skłoniła przed swoim Panem.
- Becky tak? - Voldemort przyjrzał się dziewczynie. - Chciałbym z tobą zatańczyć. 
- Tak, Panie. - W oczach dziewczyny pojawił się strach. Spojrzała na Dracona błagalnym wzrokiem i ruszyła w stronę parkietu.
Odwrócił się do nich plecami. Chwycił szklankę i dopił bursztynowy płyn. Nagle usłyszał krzyk:
- Nie! Błagam! Ja... Ja nie chcę! 
- Ale ja tego chcę. - Voldemort trzymał dziewczynę za oby dwie ręce, a ona próbowała mu się wyrwać. - Crucio! - Dziewczyna upadła na posadzkę wijąc się z bólu. - Niech to będzie dla was przestrogą. Jeśli Lord Voldemort czegoś chce, to musi to dostać. Pociągnął dziewczynę za drzwi. Jeszcze długo słyszał jej krzyki i błagania o litość. Znalazł ją w tym samym pokoju, w którym była z nim wcześniej. Leżała na wielkim łożu z baldachimem. Martwa.

Draco obudził się zlany potem. Wstał i podszedł do okna, które otworzył. Wpatrywał się w rozległe jezioro, próbując otrząsnąć się z koszmarnego wspomnienia. Nie. To się już nigdy nie powtórzy. Nigdy nie narazi nikogo kogo kocha na taki los. A teraz kochał tylko jedną osobę. Osobę, która ledwo przeżyła zeszłej nocy. Musi się nią opiekować. Ale nie może też pokazać jej jak bardzo mu zależy.. Nie powinien się do niej zbliżać... Patrzył na wielką kałamarnicę, pogrążając się w smutku.

~*~

Latała na malutkiej miotełce. Miała może trzy latka... Tuż koło niej przelatywał czarnowłosy chłopczyk. 
- Mamusiu! Eryk znów mnie popycha!
- Eryku przeproś siostrę. 
- Ale mamuś! Ja tak lubię sybko latac!
- Wiem synku, ale to nie znaczy, że możesz drażnić Hermionkę. 
- Dobze mamo. Pseprasam Mionka! - Chłopczyk zatrzymał się przy siostrze i mocno ją przytulił. 
- Już dobrze Eryku. - Dziewczynka uśmiechnęła się do braciszka. 
W chwilę później do pokoju wszedł przystojny mężczyzna. Dzieci rzuciły mu się na szyję z radością się do niego tuląc...
 
Znów opadła w ciemność. Otaczała ją ze wszystkich stron mocną na nią napierając. Powoli oddawała się jej... Wtedy usłyszała głosik:
- Hermiono! Musisz walczyć! Oni cię potrzebują! Tylko ty możesz to powstrzymać! Walcz! - Skąd znała ten głos? Skupiła całą siłę by wydostać się z czarnej pustki. Lecz czy jest sens walczyć? Jest tak bardzo zmęczona... Po co się trudzić... Odpocznie sobie chwilkę...
- Nie! Jesteś Gryfonką! Gryfoni się nie poddają! Musisz walczyć! - Z pewnością był to kobiecy głos. Zdawał się być jej bardzo bliski... Zacisnęła pięści z wysiłku uwalniając się z czerni. 

- Szybko! Musimy uciekać! - Mężczyzna był przerażony. Na twarzy kobiety malował się strach. Mocno tuliła dwójkę dzieci. - Zaraz tu będzie... - Usłyszeli cichy trzask. Zamarli. Mężczyzna wyciągnął różdżkę i stanął obok żony. Zasłonili dzieci własnymi ciałami. Czekali. Usłyszeli skrzypienie schodów... Był już tak blisko! 
- Rosalie! Uciekaj! Weź maluchy i uciekaj! 
- Nie. Nie zostawię cię, Tomie. 
- Nasze dzieci... 
- Ukryjemy je. Spokojnie. - Kobieta wyraźnie próbowała uspokoić męża. Podeszli do dziewczynki i chłopca. Ich śliczne maleństwa! 
- Hermiono! - Dziewczynka spojrzała wielkimi czekoladowymi oczami na rodziców. - Musisz przeżyć. Zawsze walcz o dobro. Nigdy się nie poddawaj. Kochamy cię. I na zawsze zostaniemy z tobą! - Po twarzy kobiety pociekły łzy. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczył mężczyzna o szkarłatnych oczach i szparkach zamiast nosa. Usta wykrzywiły mu się w złośliwym uśmiechu, kiedy spojrzał na przerażoną rodzinę. Uniósł różdżkę, z której wystrzeliło zielone światło. Mężczyzna upadł na podłogę bez życie. Z ust kobiety wydobył się wrzask bólu. 
- Jak możesz?! Jesteś zabójcą! Właśnie dlatego nigdy nie mogliśmy być razem. 
- Tak, jestem zabójcą. - głos mężczyzny przypominał syk węża - I robię to z przyjemnością. - Ponownie uniósł różdżkę i skierował ją na wystraszonego malca. 
- Nie! Błagam! Tom, zostaw ich! Oni ci nic nie zrobili! Zostaw Eryka! Zabij mnie! Błagam! - Kobieta wybuchła płaczem i stanęła pomiędzy synem, a mężczyzną. Ten odepchnął ją na bok i przyjrzał się malcowi. Miał niebieskie oczy i czarne rozczochrane włosy. Z pewnością odziedziczył je po ojcu. Wycelował w niego różdżką.
- Niech go pan zostawi. - Mała dziewczynka wstała i podeszła do niego. - To mój braciszek, nie pozwolę by stała mu się krzywda. - Dziecko było niewątpliwie kopią matki: Długie, kręcone włosy, wielkie czekoladowe oczy i ten błysk pewności... Tak... Zaśmiał się cicho i wypowiedział mordercze zaklęcie. Chłopczyk padł martwy na ziemię. 
Rozdzierający jęk bólu zabrzmiał w całym domu. 
- Oh, Tom! Jeśli kiedyś ci na mnie zależało, udowodnij to! Nie każ mojej córki! Błagam cię! 
- Błagasz? No cóż... Avada Kedavra! - Rozbłysło czerwone światło i kobieta padła bez życia. Została już tylko ta mała dziewczynka... Zwrócił się w jej stronę. Stała wyprostowana, dumnie patrząc mu w oczy... Po jej policzkach spływały łzy. Nie.. Jej nie zabije... Ona mu się podobała. Widział potencjał w jej oczach, tak podobnych do oczu jej matki... Jak dorośnie będzie jego wspólniczką. Razem pokonają świat... Tak... Odwrócił się i zniknął zostawiając Hermionę w zrujnowanym budynku. 
Stała tam długo. Potem położyła się między ciałami swojej zmarłej rodziny i zasnęła. 
Obudził ją dziwny mężczyzna. Ze współczuciem wpatrywał się w puste oczy dziecka. Miał długą siwą brodę i okulary - połówki. Wyciągnął różdżką i mruknął:
- Obiviate. - Dziewczynka znów zasnęła. Zasnęła zapominając o wydarzeniach tej nocy. 

Ocknęła się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Czuła na policzkach gorące łzy. Ciągle nie rozumiała co się właściwie działo. I dlaczego miała taki dziwny sen? 



sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział VII

Kochani! Podjęłam decyzję, że wszystkie miniaturki, które stworzę, umieszczę na osobnym blogu. ;))
Pierwsza już się pojawiła. Żeby ją przeczytać wystarczy wejść Tutaj. Miłego czytania! ♥
~Chriss

~*~

Dwójka osób siedziała na skraju lasu. Chłopak obejmował dziewczynę, a ta czule go głaskała.
- Zauważyłeś dziwne zachowanie Rona? - Ginny westchnęła i odwróciła wzrok.
- Tak. - Harry spochmurniał. - Zachowuje się jak palant. Na prawdę nie wiem co mu jest... Ostatnie zachowanie wobec Hermiony było naprawdę okropne! A ja myślałem, że on coś do niej czuje...
- Bo tak było! Podkochiwał się w niej odkąd tylko pamiętam!
- Więc dlaczego to zrobił?
- Nie wiem... Ale Miona była załamana. Zauważyłaś, że Ron ostatnio bardzo często znika? Ciągle chodzi sam i wrzeszczy na kogo popadnie...
- Taaak... Chyba będzie lepiej jeśli będę miał na niego oko. - Wyciągną z kiszenie zwitek pergaminu i stuknął w niego różdżką - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Na pergaminie powoli zaczęły pojawiać się malutkie kropki opisane imieniem i nazwiskiem. Od razu zaczął poszukiwać kropki z napisem "Ronald Weasley". W końcu znalazł go. Krążył po dormitorium chłopców. Chyba tam pójdę..
- Idź, idź. Musimy się dowiedzieć co się dzieje. - Ginny wstała i pocałowała Harry'ego.
- Zdecydowanie wolałbym spędzić ten czas z tobą! - Odpowiedział kiedy się od siebie oderwali.
- Wiem. - Zachichotała i lekko pchnęła go w stronę zamku.

~*~

Ron chodził po dormitorium gorączkowo rozmyślając.
- Cześć! - Harry wszedł do pokoju i zagadnął wesoło.
- Po co tu przylazłeś?
- Z tego co wiem, to również moje dormitorium. Tak więc sądzę, że ja również mam prawo tu przebywać.
- A więc dlaczego tu jesteś? Nie powinieneś spędzać czasu z moją siostrą? Albo z tą szlamą i jej przyjacielem?!
- Nie będziesz jej tak nazywał! - Teraz Harry również krzyczał - I na pewno wolałbym teraz siedzieć z Ginny niż wysłuchiwać twoich użalań!
- No tak! Zapomniałem! Przecież to twoja NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA!
- Tak! Jest moją najlepszą przyjaciółką! I do niedawna była również twoją!
- Masz rację. BYŁA, to dobre słowo. To skończyło się od kiedy spędza tyle czasu z Malfoyem!
- Nie sądzisz, że skoro woli jego od ciebie, to watro byłoby się nad tym zastanowić? - Chłopak znów mówił opanowanym tonem. Odwrócił się i wyszedł z pokoju zostawiając zdziwionego Rona samego.
Chłopak opadł na łóżko lekko oszołomiony. Przecież Harry ma rację! Dlaczego wybrała Malfoya?
- Matko! Co ja najlepszego zrobiłem?! Muszę iść ją przeprosić... Tak! Będę ją błagał o wybaczenie! Jak mogłem być tak głupi?! Podniósł się i wtedy z łóżka spadł zwitek pergaminu. Podniósł go szybko i rozwinął. Zawładnął nim niesłychany gniew. Chciał zabijać, chciał zadawać ból... Z jego gardła wydobył się wrzask wściekłości... Kopniakiem otworzył drzwi i wyciągnął różdżkę. Przeszedł przez dziurę pod portretem i brutalnie odepchnął jakiegoś pierwszoroczniaka.
- Zjeżdżaj! Bo pożałujesz! - Przerażony malec podniósł się z ziemi i pobiegł korytarzem w drugą stronę. Wiedział gdzie ma iść. Wiedział co chce zrobić. Wyszedł na błonia i podążył ku lini drzew Zakazanego Lasu. Skrył się w cieniu drzew i czekał. Po kilku minutach usłyszał głosy. To Hermiona żegnała się z Hagridem wychodząc z jego chatki. Uśmiechnął się z satysfakcją i patrzył jak dziewczyna zbliża się do miejsca, w którym stał. Nonszalancko oparł się o najbliższe drzewo i patrzył jak Miona się zatrzymuje, a na jej twarzy pojawia się zdziwienie, ból i nadzieja.
- Co ty tutaj robisz? - Zapytała cicho.
- A co? Może spodziewałaś się kogoś innego? - wyciągnął różdżką i zaczął się nią bawić - Może umówiłaś się tu z Malfoyem, co? Myślę, że powinien dostać nauczkę... Chyba zapomniał czym grozi zadawanie się ze szlamami. Uniósł różdżkę, a jego twarz wykrzywił uśmiech szaleńca.

~*~

- Crucio! - Upadła na ziemię czując niewyobrażalny ból... Ktoś krzyczał... Bardzo głośno... Po dość długiej chwili zrozumiała, że krzyk wydobywa się z jej gardła. Czuła gorące łzy spływające po policzkach... Niech ten ból ustanie! Błagała w myślach. Niech to się już skończy! Nie wytrzyma... Umrze... Ron cofnął zaklęcie. Ból nieco osłabł, ale nie zniknął. Podźwignęła się na ramionach i spojrzała w zimne oczy chłopaka. 
- Hmm... Zobaczymy co na to powie twój chłopak... - Po tych słowach wyczarował patronusa i posłał go w stronę zamku. - Hmm... Skoro macie się spotkać, przydałoby się ozdobić ci twarzyczkę! - Machnął różdżką i niewidzialnym sztyletem rozciął jej prawy policzek. Wrzasnęła z bólu. Znów opadła na ziemię. Nie! Nie da mu tej satysfakcji! Nie będzie go błagała! Nie będzie krzyczała! Umrze z godnością. Trzęsąc się na całym ciele, wstała. Zachwiała się więc oparła rękę o drzewo. Wyprostowała się dumnie i stanęła przed Ronem. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozciął jej drugi policzek. Zacisnęła zęby, ale nie wydała żadnego dźwięku. Chłopak uniósł brwi ze zdziwienia i wyciągnął z kieszeni nóż. Podszedł do niej i szarpnął ją za rękę. Wbił koniec noża w ramię Hermiony i powoli rozciął jej rękę aż do dłoni. Z jej ust wydobył się stłumiony jęk. 
- Crucio! - Zaklęcie znów powaliło ją na ziemię. Wszechogarniający ból wypełnił każdy centymetr jej ciała. Powoli oddalała się od niego. Zamknęła oczy i poddała się ogarniającej ją ciemności.

~*~

Siedział w pokoju wspólnym i patrzył w ogień. Po woli zaczynał się denerwować. Było już dobrze po północy, a jej ciągle nie było. Wstał i zaczął się przechadzać po pokoju, zastanawiając się gdzie może być. Nagle pojawił się przed nim srebrny ryś.
- Witaj. Twoja dziewczynka czeka na ciebie. - patronus odezwał się głosem Weasleya - Lepiej się pospiesz. Nie jest z nią najlepiej. - Draco wybiegł z pokoju i popędził do drzwi wejściowych. Wypadł na dwór, czując na twarzy powiew chłodnego powietrza. Biegł. Biegł ile sił w nogach. Może już być za późno - odezwał się głosik w jego głowie, a wyobraźnia podsunęła mu makabryczne obrazy. Odpędził straszne myśli i biegł. Widział już zarys lasu. Nagle ujrzał coś na ziemi. Przyspieszył. Zatrzymał się przed leżącym ciałem.
- Nie! - Krzyknął z rozpaczą. Dziewczyna spoczywała w kałuży krwi. Patrzył na jej porozcinaną twarz, na jej poranione ręce, na twarz zastygłą w determinacji i dumy. Widział jej ból. Niemal go poczuł. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Nie otarł jej. Chwycił Hermionę na ręce i ruszył do skrzydła szpitalnego. Ona nie umarła! Nie mogła umrzeć! To wszystko zły sen... Na pewno jak się obudzi, wszystko będzie jak dawniej... Ale wiedział, że to nie sen... Wiedział, że to się stało na prawdę... Otworzył drzwi gabinetu. Pani Pomfray już rzuciła mu się na pomoc. 
- Czy ona... Czy ona żyje? - Zapytał cicho.
- Tak. Straciła świadomość. Jej organizm nie mógł znieść bólu. Ale żyje. Jest w bardzo ciężkim stanie. Wyzdrowieje. A teraz pozwól mi się nią zająć. Najlepiej będzie jeśli już pójdę. Sama zawiadomię dyrektora. - Popchnęła go lekko w stronę drzwi, widząc, że nie chce się ruszyć. 
Nie mógł zasnąć. Przed oczami wciąż pojawiał mu się obraz zmaltretowanej dziewczyny. Dziewczyny, którą kochał. Dziewczyny, którą poprzysiągł chronić. Dziewczyny, której nie chciał stracić.