Obiecuję, że się poprawię! ;)
Zachęcam do czytania i komentowania! ♥
~Chriss
~*~
Hermiona wyszła z sali pamięci, umazana brudem. Kiedy tylko Filch i wypuścił, szybko opuściła to miejsce. Każdy wieczór spędzony w ponurych lochach wyglądał tak samo: meldowali się u Snape'a, zabierali się za czyszczenie trofeów (głównie to ona sprzątała, a Malfoy tylko siadał wygodnie i się jej przyglądał), a później szybko rozchodzili się do swoich dormitoriów. Ale dzisiaj było inaczej.
Właśnie wyciągała rękę po ogromną statuetkę, kiedy nagle spadła na nią półka zawalona złotymi pucharami. Ciężar przygniótł ją do ziemi, wyginając rękę pod dziwnym kątem. Jęknęła z bóli i złości próbując podnieść się na nogi. Zabolało jeszcze bardziej choć nie ruszyła się ani o milimetr. I wtedy pojawił się nad nią Malfoy. Patrzył na nią przez chwilę obojętnym wzrokiem, a potem odsunął półkę i pomógł jej wstać. Spojrzał na jej prawą rękę i powiedział cicho:
- Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - Wyciągnął zza pazuchy różdżkę i machnął nią w stronę bałaganu. Natychmiast półka pofrunęła na swoje miejsce, a razem z nią wszystkie puchary.
- Zaraz, przecież oddałeś różdżkę Snape'owi...
- Oddałem mu, ale nie swoją. A teraz chodź. - Mruknął Alochomora i zamek w drzwiach przekręcił się z cichym trzaśnięciem. W milczeniu doszli pod drzwi od Skrzydła Szpitalnego. Draco otworzył je i przytrzymał dla Hermiony.
- Co się stało? - Pani Pomfrey wybiegła ze swojego gabinetu patrząc na rękę dziewczyny.
- Półka spadła mi na rękę...
- Biedactwo. Nic się nie martw! Za minutkę będziesz zdrowa! - Nalała jej jakiegoś eliksiru, a następnie delikatnie wyprostowała rękę. - Złamana kość to pestka. - Uśmiechnęła się szeroko i posmarowała ją maścią. - No! Gotowe.
- Dziękuję pani bardzo.
- Nie masz za co, kochanie. - Wyszła z gabinetu i ruszyła do lochu Snape'a. Słyszała za sobą kroki Dracona... Pomógł jej... choć nie musiał... to było niesamowite! Nie w jego stylu... Zwolniła, chcąc by się z nią zrównał.
- Dziękuję. - Szepnęła, ale wiedziała, że słyszy. Było już późno, a na korytarzach nie było nikogo. On tylko się krzywo uśmiechnął. Zrozumiała. Chciał jej pokazać, że zrobił to, bo miał taki kaprys, bo chciał szybko skończyć szlaban. Tylko, skoro tak, poszedł z nią do pielęgniarki? Mógł ją po prostu zostawić, ale tego nie zrobił... Poszedł z nią... Prawie bezwiednie zapukała do gabinetu nauczyciela eliksirów. Weszła do środka i wzięła swoją różdżkę. Z zamyślenia wyrwał ją głos Snape'a.
- Granger, zadałem pytanie!
- Tak panie profesorze. Wszystko zrobiliśmy. - Chłopak odpowiedział zanim zdążyła otworzyć usta.
- Dobrze. Mam nadzieję, że czegoś was ten szlaban nauczył. Możecie wyjść. - Wzięli swoje różdżki i opuścili lochy, kierując się do pokoju wspólnego.
- Powiesz mi skąd miałeś różdżkę?
- Po prostu pożyczyłem różdżkę Pansy, którą oddałem Snape'owi, a swoją miałem przy sobie.
- Ohh... No tak... - Bardzo się starała by nie usłyszał lekkiej nuty zawodu w jej głosu. Resztę drogi przeszli w milczeniu. Po przejściu przez dziurę pod portretem powiedzieli sobie "Dobranoc" i poszli do swoich dormitoriów.
Właśnie wyciągała rękę po ogromną statuetkę, kiedy nagle spadła na nią półka zawalona złotymi pucharami. Ciężar przygniótł ją do ziemi, wyginając rękę pod dziwnym kątem. Jęknęła z bóli i złości próbując podnieść się na nogi. Zabolało jeszcze bardziej choć nie ruszyła się ani o milimetr. I wtedy pojawił się nad nią Malfoy. Patrzył na nią przez chwilę obojętnym wzrokiem, a potem odsunął półkę i pomógł jej wstać. Spojrzał na jej prawą rękę i powiedział cicho:
- Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - Wyciągnął zza pazuchy różdżkę i machnął nią w stronę bałaganu. Natychmiast półka pofrunęła na swoje miejsce, a razem z nią wszystkie puchary.
- Zaraz, przecież oddałeś różdżkę Snape'owi...
- Oddałem mu, ale nie swoją. A teraz chodź. - Mruknął Alochomora i zamek w drzwiach przekręcił się z cichym trzaśnięciem. W milczeniu doszli pod drzwi od Skrzydła Szpitalnego. Draco otworzył je i przytrzymał dla Hermiony.
- Co się stało? - Pani Pomfrey wybiegła ze swojego gabinetu patrząc na rękę dziewczyny.
- Półka spadła mi na rękę...
- Biedactwo. Nic się nie martw! Za minutkę będziesz zdrowa! - Nalała jej jakiegoś eliksiru, a następnie delikatnie wyprostowała rękę. - Złamana kość to pestka. - Uśmiechnęła się szeroko i posmarowała ją maścią. - No! Gotowe.
- Dziękuję pani bardzo.
- Nie masz za co, kochanie. - Wyszła z gabinetu i ruszyła do lochu Snape'a. Słyszała za sobą kroki Dracona... Pomógł jej... choć nie musiał... to było niesamowite! Nie w jego stylu... Zwolniła, chcąc by się z nią zrównał.
- Dziękuję. - Szepnęła, ale wiedziała, że słyszy. Było już późno, a na korytarzach nie było nikogo. On tylko się krzywo uśmiechnął. Zrozumiała. Chciał jej pokazać, że zrobił to, bo miał taki kaprys, bo chciał szybko skończyć szlaban. Tylko, skoro tak, poszedł z nią do pielęgniarki? Mógł ją po prostu zostawić, ale tego nie zrobił... Poszedł z nią... Prawie bezwiednie zapukała do gabinetu nauczyciela eliksirów. Weszła do środka i wzięła swoją różdżkę. Z zamyślenia wyrwał ją głos Snape'a.
- Granger, zadałem pytanie!
- Tak panie profesorze. Wszystko zrobiliśmy. - Chłopak odpowiedział zanim zdążyła otworzyć usta.
- Dobrze. Mam nadzieję, że czegoś was ten szlaban nauczył. Możecie wyjść. - Wzięli swoje różdżki i opuścili lochy, kierując się do pokoju wspólnego.
- Powiesz mi skąd miałeś różdżkę?
- Po prostu pożyczyłem różdżkę Pansy, którą oddałem Snape'owi, a swoją miałem przy sobie.
- Ohh... No tak... - Bardzo się starała by nie usłyszał lekkiej nuty zawodu w jej głosu. Resztę drogi przeszli w milczeniu. Po przejściu przez dziurę pod portretem powiedzieli sobie "Dobranoc" i poszli do swoich dormitoriów.
~*~
Ron wyszedł z budynku szkoły zmierzając na błonia. Zobaczył ją. Siedziała w cieniu wierzby nad brzegiem jeziora. Zwykle siedzieli tam w trójkę. Taa... Zamierzchłe czasy. Trójka przyjaciół, którzy się rozumieli i dbali o siebie. I co z tego zostało? Jego najlepszy kumpel ciągle przesiadywał z jego siostrą, a najlepsza przyjaciółka coraz bardziej się od nich oddalała. A do kogo się zbliżała? Do ich największego szkolnego wroga - Malfoya. Na nowo wezbrał w nim gniew. Od dłuższego czasu coraz szybciej się denerwował. To pewnie skutek zamartwiania się o ich przyjaźń. Był już bardzo blisko niej. Czytała. Jak zwykle. Usłyszała kroki więc podniosła głowę i uśmiechnęła się widząc przybysza.
- Cześć, Ron!
- Jak śmiesz do mnie mówić szlamo?! - Wydarł się wzbudzając ciekawość wielu osób, którzy odpoczywali po lekcjach na świeżym powietrzu. Bardzo dobrze. Pomyślał i uśmiechnął się szyderczo. Niech jej upokorzenie widzi jak najwięcej osób.
- Ron, wszystko w porządku? - zapytała zszokowana.
- Nie! Wcale nie jest w porządku! Przyszedłem ci powiedzieć, że jesteś wredną, fałszywą szlamą! Jak mogłem być taki głupi i zadawać się z tobą!
- Ja... nie rozumiem o co ci chodzi!
- Nie wiesz?! Chodzi mi o to, że zadajesz się z takimi osobami jak MALFOY!
- Słucham?!
- Już nie udawaj! Jesteście parą? Całujecie się? A może robicie już coś więcej?! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale jak widać się myliłem! Jesteś zwykłą, brudną SZLAMĄ! - ostatni wyraz wykrzyknął najgłośniej. Hermiona nie wytrzymała i rąbnęła go pięścią w twarz. Ron aż kipiał ze złości. Odepchnął dziewczynę tak, że się przewróciła, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Miona poczuła gorące łzy na policzku. Łzy bólu. Nie tylko tego fizycznego. Bolało ją zachowanie Rona. Byli przyjaciółmi przez tyle lat... Zawsze ją bronił i nie pozwalał by ktokolwiek ją nazywał szlamą, a teraz sam to zrobił! Zrobił jej krzywdę. Przydusiła krwawiącą rękę i wstała. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Spojrzała na boki i zobaczyła rozchichotaną Pansy Parkinson pokazującą na nią palcem. Szybko przeszła rzez tłum osób i pobiegła do pokoju wspólnego. Nie zastała tam nikogo. Usiadła w fotelu przed kominkiem starając się nie myśleć o zdarzeniu na błoniach.
- Cześć, Ron!
- Jak śmiesz do mnie mówić szlamo?! - Wydarł się wzbudzając ciekawość wielu osób, którzy odpoczywali po lekcjach na świeżym powietrzu. Bardzo dobrze. Pomyślał i uśmiechnął się szyderczo. Niech jej upokorzenie widzi jak najwięcej osób.
- Ron, wszystko w porządku? - zapytała zszokowana.
- Nie! Wcale nie jest w porządku! Przyszedłem ci powiedzieć, że jesteś wredną, fałszywą szlamą! Jak mogłem być taki głupi i zadawać się z tobą!
- Ja... nie rozumiem o co ci chodzi!
- Nie wiesz?! Chodzi mi o to, że zadajesz się z takimi osobami jak MALFOY!
- Słucham?!
- Już nie udawaj! Jesteście parą? Całujecie się? A może robicie już coś więcej?! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale jak widać się myliłem! Jesteś zwykłą, brudną SZLAMĄ! - ostatni wyraz wykrzyknął najgłośniej. Hermiona nie wytrzymała i rąbnęła go pięścią w twarz. Ron aż kipiał ze złości. Odepchnął dziewczynę tak, że się przewróciła, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Miona poczuła gorące łzy na policzku. Łzy bólu. Nie tylko tego fizycznego. Bolało ją zachowanie Rona. Byli przyjaciółmi przez tyle lat... Zawsze ją bronił i nie pozwalał by ktokolwiek ją nazywał szlamą, a teraz sam to zrobił! Zrobił jej krzywdę. Przydusiła krwawiącą rękę i wstała. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. Spojrzała na boki i zobaczyła rozchichotaną Pansy Parkinson pokazującą na nią palcem. Szybko przeszła rzez tłum osób i pobiegła do pokoju wspólnego. Nie zastała tam nikogo. Usiadła w fotelu przed kominkiem starając się nie myśleć o zdarzeniu na błoniach.
~*~
Draco pozbył się ładnej gryfonki i poszedł do pokoju, by odpocząć. Było już całkiem późno. Powiedział hasło i przeszedł pod portretem. Jego uwagę przykuła postać siedząca przed kominkiem, wpatrzona w dogasające drewno. Podszedł do dziewczyny i na jego twarzy wykwitło zdumienie. Hermiona siedziała skulona, oplatając rękami nogi. Na jej policzku zobaczył samotną łzę. Delikatnie otarł maleńki krysztalik, a wtedy dziewczyna podniosła głowę. Patrzyła na niego pustym wzrokiem. Jakby nie chciała myśleć o niczym. Te wielkie, czekoladowe oczy zwykle ciskające wesołe ogniki teraz jakby wygasły, zastygły. Zamrugała kilka razy, uwalniając kilka dużych łez. Chłopak nie zastanawiał się długo. Chwycił ją w objęcia. Ona natychmiast wtuliła się w jego pierś cicho łkając. Wydawało mu się, że siedzą tak wieczność. W końcu Hermiona delikatnie wyplątała się z jego obięć i szepnęła:
- Przepraszam.
- Za co? - Odpowiedział również szeptem, nieco zbity z tropu.
- Na przykład za to, że pomoczyłam ci koszulę. - Draco mimo woli zaśmiał się cicho.
- No tak. Cała ty. - Patrzyli sobie prosto w oczy.
- Dziękuję.
- A to za co?
- Za wszystko. Za to, że mnie nie odrzuciłeś, że się ze mnie nie śmiałeś, że byłeś ze mną... - Przysunęła się bliżej. Była taka ładna. Nieskazitelna twarz, burza brązowych włosów w nieładzie i te piękne oczy. Nie był w stanie się powstrzymać. Wiedział, że będzie tego żałować. Powoli zbliżył twarz do jej twarzy... Delikatnie musnął jej usta... Powoli zaczął ją całować... A ona mu się nie opierała... Delikatnie odwzajemniała pocałunek... Robiła to z coraz większą namiętnością, coraz bardziej zachłannie... On nie był jej dłużny. Oderwali się od siebie dysząc ciężko. Ale Draco już sunął chłodnymi wargami po jej szyi... Czuł jak drży z przyjemności... Ściągnęła z niego koszulę i już gładziła jego plecy. Po chwili znów zwarli się w namiętnym pocałunku.
W pokoju siedział chłopak. W jego ramionach spała śliczna dziewczyna. Wyglądał na zadumanego, jakby głęboko nad czymś rozmyślał. W następnej minucie na jego ustach pojawił się smutny uśmiech. Podjął decyzję. Delikatnie podniósł śpiącą i położył w fotelu. Stanął na przeciwko niej i wyciągnął różdżkę.
- Obliviate - Ostatni raz przyjrzał się dziewczynie i ze smutkiem opuścił pokój.